banner
logo2
 
Wieczór Kohuta
piątek, 05 grudnia 2008 23:11
Niewiele brakowało, by zamiast mikołajkowego prezentu, sosnowieccy hokeiści obdarowali swoich fanów wielką rózgą. Gospodarze szybko i łatwo roztrwonili pięciobramkową przewagę i do ostatniej minuty walczyli o zwycięstwo, które po czterdziestu minutach gry wydawało się oczywiste. Przebieg piątkowego pojedynku Zagłębia z Ciarko KH Sanok pokazał, że w sportach drużynowych żadna przewaga nie jest bezpieczna.
Na pierwszą przerwę, miejscowi zjeżdżali, prowadząc 4:1. W tym momencie wszystko wydawało się jasne. Sosnowiczanie byli od swoich rywali co najmniej trzy razy szybsi i skuteczniejsi. Dzięki efektownym i zdecydowanym atakom, zdobyli cztery bramki, które mogły być zapowiedzią pogromu zespołu gości.

– Przespaliśmy całą pierwszą tercję. Może to efekt zmęczenia po długiej podróży? – zastanawiał się Paweł Połącarz, strzelec dwóch goli dla sanockiej ekipy.
 
Kluczowe znaczenie dla końcowego rezultatu miały bramki z tercji drugiej. Po czterdziestu minutach w szatni przyjezdnych padło sporo gorzkich słów. Efekt? Na trzecią część spotkania, zespół Jozefa Contofalsky’ego wyszedł zupełnie odmieniony.

– Czasem tak bywa: trener na nas pokrzyczy, albo nawzajem na siebie powarczymy i dopiero zaczynamy strzelać bramki – komentował Połącarz.
 
 
Jakież było zdziwienie, kiedy w ostatniej odsłonie, przy stanie 6:1, hokeiści z Sanoka zaczęli grać dokładnie tak, jak Zagłębie w pierwszej tercji. Po zdobyciu piątej bramki, Sanoczanie przez dobrych kilka chwil nie wypuszczali przeciwnika z własnej tercji. Impas swojego zespołu przełamał dopiero fenomenalnie tego dnia grający Jozef Kohut, który do siatki rywali trafiał aż trzy razy.

– To był mój najlepszy mecz w Zagłębiu. Cieszy hat trick; po raz ostatni skompletowałem go jeszcze w barwach Guildford Flames.

Dzisiejszym występem, Kohut udowodnił, że jest zawodnikiem niezwykle uniwersalnym, oraz, że potrafi współpracować praktycznie z każdym zawodnikiem. Świadczy o tym chociażby jego bramka z 7. minuty, kiedy świetnie wykończył akcję Artura Ślusarczyka i Sebastiana Bieli.
 

– Nie da się wygrać meczu, tracąc trzy gole po błędach tych samych zawodników. Pierwszą tercję zagraliśmy jak dzieci, a nie profesjonaliści – mówił szkoleniowiec zespołu z Sanoka.

– Chyba za szybko uwierzyliśmy w zwycięstwo. Serce do walki pokazaliśmy jednak w końcówce, gdy strzeliliśmy siódmą bramkę. Za stracone bramki nie obwiniałbym obrońców, tym bardziej, że napastnicy im dzisiaj nie pomagali – podsumował debiutujący trener Zagłębia, Jan Vavrecka.
(MarK)